Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Afera w Muzeum Marynarki Wojennej. Sławomir Kudela: Usłyszałem "Ja cię, łysy kurduplu, załatwię"

Tomasz Słomczyński
Zawsze było tak, że najważniejsze było dla niego muzeum, potem była Błyskawica, a rodzina na końcu - mówi o Sławomirze Kudeli jego żona
Zawsze było tak, że najważniejsze było dla niego muzeum, potem była Błyskawica, a rodzina na końcu - mówi o Sławomirze Kudeli jego żona Przemek Świderski
Nazwą mnie zdrajcą. Albo otworzę puszkę Pandory i koledzy oficerowie zaczną mówić o wszystkim otwarcie. Tak czy inaczej, dłużej milczeć nie będę - Tomasz Słomczyński, słysząc te słowa, postanowił wyjaśnić, na czym polega konflikt wokół Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni.

Wyremontowana suterena wygląda jak prywatne muzeum. Jest gablota pamięci, a w niej - dwie czapki z białymi otokami, kordziki, inne wojskowe bibeloty, choć pewnie słowo "bibeloty" wzbudziłoby gniew komandora. Jest sporo książek - głównie historycznych. Jest biurko, za którym zasiada niepozorny człowiek - niski i łysawy, przenikliwie spoglądający, energiczny i bardzo uprzejmy. Powie wszystko. Nie ma już nic do stracenia, nic mu już nie mogą zrobić. Po chwili wchodzi żona komandora, pani Katarzyna. Zastrzega, że nie chce przeszkadzać, ale w końcu siada i mówi to, czego pewnie on by nie powiedział. Mówi o samotności i chorobie swojego męża.

Sławomir Kudela: Pierwszy sygnał, że coś się dzieje wokół mojej osoby, odebrałem na początku 2007 roku. Wtedy potwierdzały się informacje, do niedawna powtarzane nieoficjalnie, że wszystkie muzea wojskowe w kraju stają się państwowymi instytucjami kultury. Oznaczało to, że teraz MON, a nie jak dotychczas Dowództwo Marynarki Wojennej, będzie naszą jednostką nadrzędną. To ostatnie jest właśnie w tej historii kluczowe. Rozpoczęła się jakaś gra z moim dotychczasowym przełożonym kmdr. Ryszardem Sawickim. Zaczął rozpowiadać, co było absurdem, że wykorzystując swoje znajomości w Warszawie, załatwiłem sobie przejście pod MON. Że mam wygórowane ambicje, nie interesuje mnie muzeum, tylko po prostu chciałem się wyrwać ze struktur Marynarki Wojennej, za co obiecano mi awans. Coraz więcej osób mówiło mi, że słyszało takie słowa Sawickiego, wypowiadane w Dowództwie Marynarki Wojennej. Wszystko się działo za moimi plecami. Czułem się osaczany. To był typowy mobbing, czysty. Tylko że żołnierze nie podlegają u nas mobbingowi. W wojsku

Kmdr Ryszard Sawicki od lat jest szefem Oddziału Wychowawczego Dowództwa Marynarki Wojennej w Gdyni.
Sławomir Kudela: To bardzo wpływowy człowiek. Jest w bezpośredniej relacji z dowódcą, ale ma też bardzo dobre przełożenie na MON.

Ryszard Sawicki: Sprawa nie polegała na tym, że mnie to zdenerwowało [że muzeum przechodzi "pod Warszawę" - przyp. aut.]. Ja się nawet przyczyniłem do tego, żeby to była państwowa instytucja kultury. Powodem konfliktu był to, że wbrew woli Dowództwa Marynarki Wojennej, kmdr Kudela chciał przenieść Błyskawicę w struktury muzeum. Gdyby tak się stało, to nie byłoby ceremoniału, bandery, trapu, świstu trapowego. Po okręcie biegaliby faceci w trampkach, nic by nie było. Nie wyraziliśmy zgody, a on za naszymi plecami chciał Warszawę przekonać, że ucywilnienie Błyskawicy to jest dobry pomysł. I to jest cały konflikt. I nasza sprawa się na tym skończyła - tak bym powiedział.

Katarzyna Kudela (ze śmiechem): Wchodzimy na trudny temat, proszę uważać. Błyskawica to wielka miłość Sławka.
Sławomir Kudela: Jeśli chodzi o "odejście" Błyskawicy z marynarki do muzeum - miałem przedstawić wizję działalności muzeum, z opinią, czy zasadny jest powrót okrętu do muzeum. Który dyrektor powiedziałby, że nie chce Błyskawicy? Najpierw, w 2007 roku, walczyłem u ministra Sikorskiego, żeby zachować status quo okrętu. Potem napisałem projekt, w którym na Błyskawicy, pozostającej obiektem muzealnym, zachowane zostałoby całe jej dotychczasowe oblicze. Byłaby bandera, nic by się nie zmieniło. W tym dokumencie nie ma nic, o co mnie pomawiano.

Sławomir Kudela: "Ja cię, łysy kurduplu, załatwię" - tak powiedział mi Ryszard Sawicki. To był 2009 rok. Utkwiło mi to w pamięci.
Ryszard Sawicki: Ale czy pan sobie wyobraża, żebym ja, jako szef służby wychowawczej, na takie tematy rozmawiał? Ale w ogóle, nie... Ja Sławusia wyznaczyłem na dyrektora muzeum, zawsze hołubiłem, ja go lubiłem. Przykro mi było, że on próbował załatwić nasz okręt bez uzgodnienia z nikim. Nigdy takich słów... To jest chora ambicja [Sławomira Kudeli - przyp. red.] albo szuka sobie jakiegoś dowartościowania wewnętrznego. Nie wiem, z czego to się bierze, może z tego jego wzrostu?
Sławomir Kudela: Sawicki mnie nie wyznaczył na dyrektora... To jakiś żart! Sawicki ma bardzo specyficzny sposób pojmowania świata. Ma ambicję, żeby mieć dużo zabawek, jak mu się je zabiera, to reaguje jak dziecko. "Kto nie jest ze mną, ten jest przeciwko mnie, jesteśmy jedną mafią albo wrogami" - to jego powiedzenie, które słyszało wielu ludzi. Mówi to otwarcie, powtarza to na odprawach.

Katarzyna Kudela: A inni oficerowie udają czołobitność, żeby mieć spokój.
Sławomir Kudela: Wtedy, w 2009 roku, już czułem, że tego łysego kurdupla chyba jednak załatwią. Wtedy już byłem bezsilny.

Sławomir Kudela: Najpierw próbowałem coś wyjaśnić w MON - to oni są moimi przełożonymi. Chciałem im opowiedzieć, że cały czas w kierunku mojej osoby kierowane są jakieś pomówienia, jakieś bezsensowne zarzuty. Że jestem szkalowany. Usłyszałem, że mam być elastyczny. Dziś wiem, że to znaczyło: "Nie podskakuj Sawickiemu". W ministerstwie zabrakło zwykłej rozmowy ze mną. Chyba miało zabraknąć.

Katarzyna Kudela: Panów oficerów obleciał strach.
Sławomir Kudela: No właśnie. Bo jednocześnie cały czas odbierałem sygnały od kolegów oficerów, tu, w Gdyni, że są po mojej stronie, są zażenowani, oburzeni, "jak ten Sawicki może tak robić!". Wychodzę więc z inicjatywą, żeby zorganizować spotkanie oficerskie, wyprać te brudy we własnym gronie. Wyjaśnić, kto i dlaczego źle o mnie mówi za moimi plecami. Ale nikt z nich się nie kwapił, żeby publicznie powiedzieć to, co mówili mi w cztery oczy. Nikt nie poparł inicjatywy takiego spotkania.
(cisza)
Sławomir Kudela: Honor oficera? Był, ale przed wojną. Dziś dla wielu to pojęcie jest niezrozumiałe.

Katarzyna Kudela: Ze Sławkiem było wtedy już coraz gorzej. Apogeum jego załamania nerwowego przypada na grudzień 2010 roku. Zawsze było tak, że najpierw była praca: muzeum, Błyskawica, potem dopiero ja. Wielokrotnie były z tego powodu konflikty w domu. W pracy był od siódmej do dziewiętnastej, potem w domu i tak siedział zagrzebany w papierach. Był szczęśliwy z tym, co robił. A potem zaczęła się walka z depresją. Nie potrafił sobie poradzić z tym wszystkim. Wiedzieliśmy już, że bez pomocy lekarza sobie nie poradzimy. Potem przyjmował lekarstwa, one też powodowały wielką nieobecność męża. Zamykał się na dole, w swoim "muzeum". Przesiadywał tam całe dnie. Baliśmy się, czy wszystko jest w porządku, wie pan, o co mi chodzi... To trwało przez rok.

W styczniu 2011 roku do domu Kudelów przychodzi pismo, z którego wynika, że kmdr Sławomir Kudela zostaje przeniesiony w stan rezerwy. Powodem jest "zapotrzebowanie sił zbrojnych", ani słowa więcej. Jest to równoznaczne z koniecznością odejścia ze stanowiska dyrektora Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni. Trzy tygodnie później kolejne pismo z MON, a w nim słowa: "Pana pracowitość, profesjonalizm, konsekwencja w działaniu oraz dbałość o dobre imię Marynarki Wojennej są wzorem dla kolejnych pokoleń muzealników".

Statut muzeum (ogłoszony w rozporządzeniu MON) wskazuje, że dyrektora można odwołać "po zasięgnięciu opinii związków zawodowych działających w muzeum oraz stowarzyszeń zawodowych i twórczych". Przy odwoływaniu Sławomira Kudeli minister nie zasięgnął żadnej z tych opinii - ani związku zawodowego, ani Rady Muzeum.

Sławomir Kudela: Po ośmiu latach pracy na stanowisku dyrektora muzeum nikt nie podał mi przyczyny mojego odwołania. Przed nim miałem wiele kontroli różnych instytucji - i żadna nie wykazała nieprawidłowości. Nikt mi nie powiedział, że coś jest nie tak. Nikt mi nie powiedział, że zamierza mnie odwołać. Dostałem pismo - i już mnie nie było.

W tym czasie trwała realizacja inwestycji - budowa nowej siedziby muzeum, reprezentacyjnego budynku przy bulwarze Nadmorskim w Gdyni. Pieniądze były już pozyskane, lada dzień miały się zacząć prace budowlane przewidziane w drugim etapie.

Ryszard Sawicki: Zostałem wezwany i dyrektor departamentu MON poinformował mnie, że dyrektor muzeum został odwołany. Kmdr. Kudeli zarzucono, że przyjął zobowiązanie do wykonania określonych zadań inwestycyjnych. Jedyną winą Kudeli było to, że jego ludzie powiedzieli mu, że są w stanie wykorzystać pieniądze, zaufał im, przyjął zobowiązanie, które było niewykonalne.

Sławomir Kudela: Nieoficjalnie wiem, że niby poszło o 8 milionów, których nie wykorzystałem na budowę. Dostałem je na konto w październiku, do 15 grudnia miałem je wydać, zgodnie z przepisami o zamówieniach publicznych. To było niewykonalne. I to ma być powód mojego zwolnienia.
Ryszard Sawicki: Poza tym nigdy nie było żadnych zastrzeżeń do niego jako do dyrektora. Jest świetnym fachowcem, a muzeum za jego kadencji należało do najlepszych muzeów wojskowych w Polsce.
Sławomir Kudela: Podłość i nikczemność. Jak słyszę teraz, że komplementują mnie ci, którzy mnie wywalili ze stanowiska, to brak mi słów.

Sławomir Kudela (wskazując na pismo, z którego się dowiedział, że został przeniesiony do rezerwy): Nie tak powinno wyglądać odejście z czynnej służby. Zawsze jak oficer odchodzi do rezerwy, jest cały ceremoniał, na rufie okrętu jest zbiórka, pocałowanie bandery, odczytanie rozkazu, przemówienie, listy gratulacyjne, wyżsi przełożeni podsumowują służbę...
Katarzyna Kudela: Nie płacz, Sławek.
Sławomir Kudela (opanowując się, do żony): Cicho...
Katarzyna Kudela: Bo ja też zaraz zacznę płakać.
Sławomir Kudela (opanowany): Otrzymuje się wtedy wyrazy uznania, w postaci dyplomu, medalu. To jest bardzo ważne dla oficera. A u mnie było tylko to pismo.
Katarzyna Kudela: Dla jego rodziny też jest ważne.

Katarzyna Kudela: Bo coś jest nie tak, kiedy silny mężczyzna zaczyna płakać. Sławek to jest człowiek zawsze walczący, a tu nagle zrezygnował z walki. Dominujący w każdej dziedzinie życia, nagle schodzi wszystkim z drogi... Bardzo mi się to nie podobało. Wielokrotnie go namawiałam, by głośno powiedział, żeby przestał ukrywać prawdę o okolicznościach swojego odejścia z wojska. Ukrywanie prawdy, odsunięcie się w cień potęgowało u niego depresję.

W styczniu 2011 roku powołano nowego dyrektora - Andrzeja Nowaka. Kandydaturę, wysuniętą przez kmdr. Ryszarda Sawickiego, zatwierdziło Ministerstwo Obrony Narodowej. Statut muzeum mówi, że dyrektor musi być wyłoniony w drodze konkursu. W tym przypadku konkursu nie było.

Sławomir Kudela: 17 maja 2011 roku, po moich imieninach, które się odbyły w muzeum, na zaproszenie moich byłych podwładnych, nowy dyrektor wziął mnie na stronę i powiedział: "Nie przychodź do muzeum, bo swoją osobowością źle oddziałujesz na załogę i nie mogę kierować pracownikami".

Andrzej Nowak (na umówioną rozmowę w muzeum przyprowadził trójkę swoich pracowników, ja nagrywałem rozmowę na dyktafon, dyrektor Nowak włączył kamerę): Podłe kłamstwo, tylko tyle mogę skomentować. Nigdy bym się nie odważył, żeby coś takiego powiedzieć, żeby tu nie przebywał... Trzykrotnie proponowałem panu Kudeli pracę, przychodząc tu, chciałem mieć kogoś, kto by mnie merytorycznie wsparł. Za każdym razem mówił: "tak, zastanowię się", mówił, że odpowie mi do końca roku. Ale odpowiedzi nie otrzymałem.

Sławomir Kudela: To kłamstwo. Kmdr Andrzej Nowak wspomniał mi o możliwości pracy na samym początku, kiedy przyszedł się rozejrzeć w muzeum. To było tak ogólnie i niezobowiązująco rzucone zdanie, że "może bym nadal pracował w muzeum".
Andrzej Nowak: Rozmawiałem z panem Sławkiem o stanowisku, jakimś naukowym, pan Kudela stwierdził, że interesowałoby go stanowisko dyrektora ds. naukowych.

Sławomir Kudela: Kłamstwo. Nigdy nie rozmawiałem z Andrzejem Nowakiem o stanowisku dyrektora. Nigdy nic takiego nie ***
28 listopada 2012 roku nastąpiło otwarcie nowej siedziby muzeum. Sławomir Kudela otrzymał zaproszenie na uroczystość, ale nie skorzystał. Jak mówi - z oczywistych względów.

Katarzyna Kudela: Sławek ostatnio czuł się dobrze, znacznie lepiej. I gdy teraz dochodzi do siebie, kolejny cios: afera w muzeum. Tak jakby nowy dyrektor Andrzej Nowak chciał powiedzieć, że mój mąż jest złodziejem.
6 lutego 2013 roku, niecałe trzy miesiące po otwarciu muzeum, podaje Radio Gdańsk: "Afera w muzeum marynarki. Kupowanie eksponatów po zawyżonych cenach, wydawanie pieniędzy na bezwartościowe przedmioty oraz brak prawie 100 muzealiów". Doniesienie, które złożył do prokuratury Andrzej Nowak, ma uderzać w Sławomira Kudelę.
Tymczasem okazuje się, że nie wiadomo, ilu muzealiów brakuje, i czy w ogóle brakuje. Ma to dopiero wyjaśnić inwentaryzacja, którą zapoczątkował Sławomir Kudela i która potrwa jeszcze wiele miesięcy. Jeśli zaś chodzi o zawyżone ceny i "bezwartościowe eksponaty" - to z kolei rozsądzi biegła, która na zlecenie prokuratury aktualnie wykonuje ekspertyzę.

Sławomir Kudela: Jeśli coś zrobiłem nie tak, poniosę konsekwencje, nie chcę się uchylać przed odpowiedzialnością.
(cisza)
Katarzyna Kudela: Powiedz to.
Sławomir Kudela: Ale to nie ma związku ze sprawą. Jeszcze ludzie powiedzą, że teraz Kudela chce się zasłaniać chorobą przed odpowiedzialnością.
Katarzyna Kudela: Według mnie, ma. To jest konsekwencja tego, co przeżywałeś w ciągu ostatnich kilku lat.
Sławomir Kudela: Mam nowotwór. Lekarze potwierdzili, że moja odporność spadła na skutek depresji, którą przechodziłem. I zachorowałem na raka. Jestem po dwóch chemioterapiach, 28 naświetleniach i dalej walczę. I będę walczył.
Katarzyna Kudela: Tak jest, mój mąż będzie walczył. O swoje dobre imię. Nigdy już pewnie nie wróci do muzeum. Ale też nie będzie siedział cicho, z podkulonym ogonem.

Na koniec poprosiłem Sławomira Kudelę o kilka słów, które skierowałby do ministra obrony narodowej Tomasza Siemoniaka.
Sławomir Kudela: Siły zbrojne są bardzo specyficzną instytucją. Często odnosi się wrażenie, że są instytucją feudalną. Te znane powiedzonka typu: Punkt pierwszy: "przełożony ma zawsze rację", a jak nie ma racji, to patrz punkt pierwszy. Albo: Kto pierwszy zamelduje, ten ma rację, kto drugi zamelduje, musi się tłumaczyć, dlaczego nie zameldował pierwszy. Te powiedzonka często mają przełożenie na rzeczywistość służbową. Nie mówię, że wszędzie, ale mój przypadek jest dowodem na to, że często, zbyt często tak jest. Zawsze wierzyłem, że dorobek zawodowy zaświadczy tym, jak postrzegany będzie oficer. Chyba się myliłem. I to bym powiedział ministrowi.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki