MKTG SR - pasek na kartach artykułów

A co jeśli umrzemy, nie mając pojęcia o własnym geniuszu? Surrealistyczne sposoby na przetrwanie w trudnym „tu i teraz”

Dariusz Szreter
Dariusz Szreter
Surrealizm daje nam wskazówki, jak przeżyć, jak zachować siebie w trudnym „tu i teraz”. Wskazuje drogę, w jaki sposób nabrać dystansu do niedoskonałej rzeczywistości, jak obserwować świat z humorem, najlepiej czarnym. Takie porady pomagają w codziennym życiu - mówi Agnieszka Taborska, historyk sztuki, tłumaczka, pisarka.

„Świat zwariował. Poradnik surrealistyczny. Jak przeżyć” - to tytuł pani ostatniej książki. Czy dzisiejszy świat jest rzeczywiście bardziej zwariowany niż kiedyś?
Widać to choćby na przykładzie mojego pokolenia urodzonego na początku lat 60. Długo wiedliśmy w miarę spokojne życie, po czym pojawiły się katastrofy ekologiczne na niespotykaną skalę. Wiemy, że jesteśmy ostatnim pokoleniem, które może coś jeszcze zrobić w tej sprawie. Potem przyszła pandemia. O sytuacji politycznej lepiej nie wspominać.

Krótko mówiąc, przed nami wór problemów bez dna. Większość ludzi jest przekonanych, że świat się kompletnie rozregulował i co będzie dalej kompletnie nie wiadomo.

Na tę niepewność i szaleństwo proponuje pani w swoim poradniku metody opracowane przez surrealistów przed blisko stu laty. Różnica jest jednak taka, że surrealizm powstał jako reakcja na traumę po I wojnie światowej. Pani natomiast proponuje go jako lekarstwo na katastrofę, która ma dopiero nadejść.
Podobnie jak wcześniej dadaizm surrealizm był reakcją na ten - do owego czasu - największy kataklizm w pisanych dziejach ludzkości. Dziś jako jedyny z awangardowych ruchów początku XX wieku wciąż żyje. I jako jedyny daje wskazówki, jak przeżyć, jak zachować siebie w trudnym „tu i teraz”. Wskazuje drogę, w jaki sposób nabrać dystansu do niedoskonałej rzeczywistości, jak obserwować świat z humorem, najlepiej czarnym. Takie porady pomagają w codziennym życiu. Moja książka to nie tylko poradnik, ale - jak zauważył jeden z czytelników - też podręcznik. Jest tam tyle informacji, również anegdotycznych!

Twierdzi pani, że surrealizm nadal jest żywy. Czy ma pani na myśli to, że twórczość oryginalnych surrealistów nadal cieszy się zainteresowaniem, czy też kierunek ten znajduje współczesnych kontynuatorów?
Jedno i drugie. W latach 90. dokonała się wielka rewolta, która przewartościowała wszystko, czego uczyłam się o surrealizmie na studiach dekadę wcześniej. Zaczęły wtedy umierać surrealistki, młodsze i bardziej długowieczne od surrealistów (z których najważniejsi odeszli w latach 60.). I stało się to, co zwykle się w takich sytuacjach dzieje: zaczęto badać ich pracownie, organizować wystawy, wydawać książki i katalogi. Wątek kobiecy okazał się bardzo ciekawy i bardzo różny od tego, jak zwykło się postrzegać surrealizm: niemal wyłącznie poprzez malarstwo, przede wszystkim Dalego i Magritte’a. Wreszcie poświęcano też więcej uwagi fotografiom, kolażom, rysunkom automatycznym i przedmiotom, będącymi moim zdaniem najciekawszym surrealistycznym medium. Niestety wielkie wystawy, które przetoczyły się przez Europę Zachodnią i obie Ameryki, nie dotarły jeszcze do Polski. Jeśli chodzi o drugą część pańskiego pytania, to rzeczywiście surrealizm jest jednym z niewielu, jeśli nie jedynym awangardowym ruchem, nadal inspirującym współczesnych artystów. Zresztą nie tylko artystów. Podsuwa też klisze do wykorzystania w reklamie.

Dwaj najbardziej znani surrealiści przyczynili się do komercjalizacji ruchu: Salvador Dalì i René Magritte projektowali reklamy, a Dalì nawet w nich występował. Liczba odniesień i cytatów z ich obrazów - głównie Magritte’a - na okładkach, plakatach, koszulkach, na wszystkim, co można sobie wyobrazić, jest nie do ogarnięcia.

Estetyka fotografii Mana Raya, często pokazujących w zbliżeniach przedmioty w roli, jaka tradycyjnie przypadała ludzkiej twarzy czy postaci świętych, też świetnie sprawdza się w języku reklamy. Jeżeli tak sfotografujemy sukienkę czy pralkę, nasiąkną aurą i zmienią w przedmioty pożądania.

Pisze pani, że o ile wpływ surrealizmu na sztuki wizualne jest widoczny do tej pory, tak twórcom ruchu nie udało się zrealizować głównego celu, jaki przed sobą postawili: zmiany ludzkiego życia.
Surrealiści wytoczyli wojnę mieszczańskim wartościom, takim choćby jak pogoń za pieniędzmi. Uważali, że wolność jest nadrzędną wartością i nie można poświęcać jej dla systemu, który mówi, jak należy się ubierać, co jeść, do jakich restauracji chodzić… Byli w tej postawie bardzo konsekwentni.

„Papieżowi surrealizmu”, André Bretonowi, regularnie odłączano w paryskim mieszkaniu prąd, bo nie płacił rachunków. A nie płacił, bo nie miał pieniędzy. Większość surrealistów biedowała. Man Ray przez całe życie musiał polegać na zamożniejszych przyjaciołach. Ledwie umarł, a jego prace zaczęły osiągać na aukcjach niebotyczne ceny.

Malarka Dorothea Tanning powiedziała wówczas: „Trzeba wpierw umrzeć”. Surrealizm nie zmienił życia ludzi, bo nie mógł. To było zamierzenie na wyrost. Zrobił jednak bardzo dużo w tkance społecznej: w akceptacji inności, otwarciu na widzenie sztuki dziecka, dopuszczeniu kobiet do tworzenia sztuki (mimo całego mizoginizmu, ale kto wtedy nie był mizoginem!). Wpływ surrealizmu jasno widać w paryskim maju 1968 roku, kiedy studenci odwoływali się do poetyckich, absurdalnych haseł z drugim i trzecim dnem. Jestem przekonana, że długo jeszcze będziemy oglądać kolejne odsłony surrealizmu.

Czy mimo wszystko ten surrealistyczny program, częściowo też zawarty w pani książce, nie jest jakimś rodzajem eskapizmu, kapitulacją przed próbami naprawy tego „zwariowanego świata”?

Myślę, że jest całkiem odwrotnie. Surrealiści byli bardziej postępowi niż ktokolwiek wokół nich. Jako jedyna zorganizowana grupa walczyli z kolonializmem i tak zwanymi wystawami kolonialnymi. Przypominam, że część Polaków chciała wówczas, żeby Polska kupiła sobie kolonie! Aktywnie występowali w kilku procesach kobiet, które - w wyniku wieloletniego molestowania seksualnego czy upokarzania przez pracodawców - dokonały zbrodni na swoich oprawcach, w związku z czym społeczeństwo natychmiast je potępiło.

Surrealiści wiecznie podpisywali jakieś listy protestacyjne. Organizowali akcje sprzeciwu. Patrzyli na świat bardziej z naszej perspektywy niż z punktu widzenia sobie współczesnych. Idąc ich śladem, zachęcam w poradniku, byśmy przestali być kółkami w machinie napędzanej mediami, relacjami z kolejnych afer oraz kryzysów polityczno-ekologicznych.

Oczywiście nie uciekniemy przed nimi, ale warto zawalczyć o trochę miejsca w naszym mózgu na coś innego. Warto spróbować poznać siebie i nie stracić umiejętności obserwacji. Surrealizm w znacznym stopniu obraca się wokół umiejętności patrzenia. Spędzając większość czasu przed ekranem komputera czy smartfona, szybko tę zdolność tracimy. Mój apel, by walczyć o własną indywidualność, wcale nie wyklucza aktywności politycznej. Wręcz przeciwnie - zachęca do podpisywania protestów, do wychodzenia na ulice. Spróbujmy tylko nie zatracić w tym wszystkim siebie.

Opisuje pani szereg technik wprowadzających surrealizm do naszego codziennego życia. Przetestowała je pani wszystkie na sobie?
Wiele tak, ale nie wszystkie. Na przykład rady „Jak umierać” jeszcze nie (śmiech). Jest tych porad 56. Najważniejsza, którą staram się wprowadzać w życie, to oczywiście „Jak używać wyobraźni”. Ważną radą jest „Jak zwiedzać muzea”: zamiast wielkich, tłumnych galerii lepiej wybierać muzea prowincjonalne, zakurzone, dziwne. „Jak rozmawiać ze zwierzętami” to cenna rada, zwłaszcza w kontekście ostatniego półtora roku, kiedy tyle osób adoptowało psy i koty. Przed pandemią ważne w moim życiu były „Kawiarnie, czyli twórcze trwonienie czasu”. Oglądanie filmów zawsze bardzo pomaga na wszelkie bolączki.

Tak jak instruowali surrealiści - z głośnym komentowaniem i demonstracyjnym wychodzeniem z kina w trakcie seansu?
Tego nie robię, ale staram się w filmach szukać nierzeczywistości. Odsyłam do rady „Jak czytać kulturę popularną”. Kiedy dobrze nam znane miejsca występują w filmie, obrastają aurą i potem widzimy je inaczej. Tak Francuzi reagowali na kręcone w Paryżu podczas I wojny odcinkowe filmy Louisa Feuillade’a o demonie zła - Fantomasie.

Surrealiści kino kochali. Porównywali oglądanie filmów do hipnotycznego i erotycznego stanu: siedzimy w ciemnej sali odcięci od prawdziwego świata, prawie dotykamy nieznane nam osoby obok, podziwiamy na ekranie zbliżenia oczu, ust, dłoni. Zdrętwienie karku jeszcze bardziej wszystko odrealnia. To było pierwsze pokolenie, które wychowało się na kinie i chłonęło je w inny sposób niż pokolenia następne.

Syn najwybitniejszego surrealistycznego reżysera, Luisa Buñuela [1900-1983 - red.], rzeźbiarz Jean-Luis Buñuel, zastanawiał się, co by było, gdyby jego ojciec urodził się 20 lat wcześniej, kiedy kino jeszcze nie istniało. Zostałby może rzeźnikiem, może nauczycielem i nie powstałyby najwspanialsze surrealistyczne filmy. Jean-Luis Buñuel snuł dalej tę refleksję, zastanawiając się, ile osób wśród nas ma nierozpoznany talent do dziedziny sztuki, która nie została jeszcze wymyślona i może powstanie dopiero po naszej śmierci. A my umrzemy, nie mając pojęcia o własnym geniuszu.

W sumie nie wiadomo, czy to powód do zmartwienia, czy pocieszenie. Ot, jeszcze jeden surrealistyczny paradoks. Dziękuję za rozmowę.

Agnieszka Taborska - "Świat zwariował. Poradnik surrealistyczny jak przeżyć", oprawa graficzna Lech Majewski, wyd. BOSZ, Olszanica 2021

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Zofia Zborowska i Andrzej Wrona znów zostali rodzicami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki