Bałtyk. Tonące dziecko. Sekundy na miarę życia. Męska decyzja zapadła bez chwili wahania. Zbigniew Kaliszewski, aspirant sztabowy z gliwickiego garnizonu policji, uratował życie 8-letniemu chłopcu z Wielkopolski. Dziecko tonęło w morzu na oczach ojca. A ten nie mógł mu pomóc. Te dramatyczne chwile miały miejsce na usteckiej plaży 5 września. Przełożeni pana Zbigniewa dowiedzieli się o tym z listu świadka zdarzenia, który nadszedł do komendanta gliwickiej policji.
5 września, drugi dzień turnusu, w którym uczestniczyła rodzina Kaliszewskich. Na usteckiej plaży byli po raz pierwszy.
- Dopiero przyszliśmy, zaczynaliśmy się rozkładać - opowiada Zbigniew Kaliszewski. - W pewnej chwili zauważyłem kątem oka, że z wody przy falochronie wyłania się biała rączka, za chwilę znika, potem znowu ją widać. Nie zastanawiając się ruszyłem tam.
Ze spienionej wody wyłaniała się rzeczywiście ręka dziecka. Asp. Kaliszewski bez namysłu, w ubraniu, wszedł do wody. W chwili tragedii przerażony ojciec, jak się potem okazało, 8-letniego Miłosza, stał jak skamieniały na falochronie, ściskając w ramionach 2-letnią, niepełnosprawną córeczkę. Był zdezorientowany - nie chciał spuścić z oczu walczącego w wodzie o życie dziecka, a nie mógł go sam ratować. Na plaży została mama Miłosza z jego 16-letnim, też niepełnosprawnym bratem.
- Zadziałałem instynktownie, nie było czasu, żeby analizować sytuację - mówi pan Zbigniew. - Wszedłem do wody, złapałem chłopca, ale dopiero wtedy poczułem, jakie to niebezpieczne miejsce. Fale podcinały także i mnie, a jestem solidnej postury. Klękałem, podnosiłem się i wreszcie udało się nam wyjść bezpiecznie na brzeg. Miłoszowi nic się nie stało. Był wystraszony i wyczerpany, ale nie wymagał nawet pomocy lekarskiej.
Asp. Zbigniew Kaliszewski w żadnym razie nie czuje się bohaterem, pomimo pozytywnej medialnej wrzawy wokół jego osoby.
- Cieszę się, że tam byłem i mogłem chłopcu pomóc, a on mógł spokojnie spędzić swoje pierwsze wakacje nad morzem z rodziną - podkreśla dodając, że tak zachowałby się każdy mężczyzna w jego sytuacji. Na pewno faktowi, że ocenił sytuację na chłodno, sprzyjał fakt, że od 24 lat jest policjantem.
- Rozmawiałem potem z ojcem Miłosza. Mówił, że to były dla niego najdłuższe minuty w życiu - opowiada. - Czuł się jak zawieszony w próżni, spoglądając na walczącego o życie syna i zastanawiając się, jak go ratować, i którego dziecka życie rzucić na szalę - bo w ramionach miał 2-letnią córkę.
Chłopczyk przed tragedią bawił się na plaży, skakał - pod okiem ojca - przez fale. Gdy znalazł się w sąsiedztwie falochronu, na chwilę zniknął pod wodą, ojciec myślał, że Miłosz się przewrócił, że zaraz sam wstanie. Stało się inaczej.
Okazało się, że państwo Kaliszewscy i rodzina Miłoszka wypoczywają w tym samym ośrodku. Wiele czasu spędzili potem wspólnie.
- Staraliśmy się jednak za wszelką cenę unikać tematu tego wydarzenia, aby dziecko miało miłe wspomnienia z wakacji - opowiada nasz bohater. Tymczasem na zakończenie turnusu Miłosz rozłożył twardego policjanta na łopatki.
- Gdy człowiek słyszy od dziecka „Dziękuję za uratowanie życia, dzięki panu miałem fajne wakacje” i wręcza własnoręcznie wykonany rysunek z muszelkami - łezka i jemu, i mnie zakręciła się w oku - wyznaje nam policjant.
Tak się złożyło, że Marek Słomski, rzecznik gliwickiej policji, pracował z panem Zbigniewem przez lata w gliwickiej dochodzeniówce. Zna go i także nie dziwi się, że nie pochwalił się wakacyjnym czynem.
- Skromny, bardzo zaangażowany w pracę, potrafi podejmować decyzje w warunkach stresu, niezwykle obowiązkowy. Zawsze można na nim polegać. Ale i przyjacielski, chętny do pomocy - charakteryzuje go Słomski.
W komendzie mówią o nim „solidna firma”. Takie cechy charakteru doceniają nie tylko koledzy i przełożeni pana Zbigniewa. Chwalili go także mieszkańcy, którzy trafiali do niego, by na przykład składać zeznania w Wydziale Dochodzenio-wo-Śledczym gliwickiej komendy: rzeczowy, spokojny, empatyczny.
Pan Zbigniew od niedawna pełni obowiązki oficera dyżurnego - to odpowiedzialne stanowisko dla doświadczonych policjantów, bo niemal każdego dnia decydują o czyimś życiu i zdrowiu, odbierając często dramatyczne telefony pod numerami 997 i 112. A ratowanie życia to... specjalność Kaliszewskiego. Odebrał kiedyś telefon od zdesperowanego człowieka, który chciał popełnić samobójstwo. Tak poprowadził rozmowę, że do desperata zdążyli dotrzeć na czas ratownicy.
W 2011 roku, podczas wybuchu gazu w budynku przy ul. Słowackiego w Gliwicach, wraz z kolegami z patrolu prowadził akcję ratowniczą. To właśnie Kaliszewski - jako jeden z pierwszych - wszedł do częściowo zawalonego bloku i prowadził ewakuację poszkodowanych.
*Drastyczna podwyżka cen wody na Śląsku od stycznia. Ile?
* Najpiękniejszy ogród w woj. śląskim należy Karoliny Drzymały z Lublińca! [ZDJĘCIA]
*Tragiczny wypadek w Koziegłowach. 2 osoby zginęły w zderzeniu fiata z ciężarówką ZDJĘCIA
* Zaginęły: 17-letnia Małgorzata Marzec i 15-letnia Angelika Kaczor. Gdzie są?
*Sprawdzony i prosty przepis na leczo SPRÓBUJ I SIĘ PRZEKONAJ
*W pełni wyposażone mieszkanie w centrum Katowic może być Twoje! Dołącz do graczy loterii "Dziennika Zachodniego"
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?