Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

50-lecie istnienia Czerwonych Gitar. Nazwa zespołu była podejrzana w ZSRR i USA [ROZMOWA]

Ryszarda Wojciechowska
Jerzy Skrzypczyk: Jeszcze w czasach starych Czerwonych Gitar miałem pomysł, żebyśmy promowali młodych muzyków. Na zdjęciu od lewej:  Jerzy Skrzypczyk, Artur Chyb, Arkadiusz Wiśniewski, Jerzy Kosela, Mirosław Wądołowski, Dariusz Olszewski
Jerzy Skrzypczyk: Jeszcze w czasach starych Czerwonych Gitar miałem pomysł, żebyśmy promowali młodych muzyków. Na zdjęciu od lewej: Jerzy Skrzypczyk, Artur Chyb, Arkadiusz Wiśniewski, Jerzy Kosela, Mirosław Wądołowski, Dariusz Olszewski materiały prasowe
Czerwone Gitary powołano 3 stycznia 1965 r., podczas spotkania w kawiarni Cristal w Gdańsku Wrzeszczu. Pół wieku, które spędził za perkusją w zespole, podsumowuje Jerzy Skrzypczyk, jedyny muzyk występujący w tej grupie nieprzerwanie od stycznia 1965 roku.

Piosenkę "Dozwolone od lat 18" można by dziś spuentować słowami: dozwolone od lat 50... Staż w zespole ma Pan dłuższy niż staż małżeński. Czuje Pan te 50 lat na scenie na swoich barkach?
Rzeczywiście z Czerwonymi Gitarami jestem cztery lata dłużej niż z żoną. A czy czuję te pół wieku na scenie? Czasami. Ale jeszcze dajemy radę grać nawet po dwa koncerty dziennie. I wszystko śpiewamy na żywo, za każdym razem dając z siebie 100 procent energii, talentu i umiejętności. Opowiem pani historię, która wydała mi się zabawna. Jesteśmy w Bostonie, podpisujemy autografy. Podchodzi pani w średnim wieku ze starą książeczką o Czerwonych Gitarach, tak starą, że ma już pożółkłe stronice. Pani zwraca się do naszych młodych muzyków i mówi: patrzcie, panowie, książeczka prawie się rozpada, a pan Jurek się trzyma. I wskazała na mnie. Mnie najbardziej cieszy to, że nazwa Czerwone Gitary cały czas wywołuje uśmiech przyjaźni na twarzach naszych słuchaczy. Zresztą nigdy nie byliśmy kontrowersyjni, skandalizujący. I przez to pewnie sympatia do nas nie gaśnie...

To prawda, żadne tam sex, drugs, jedynie rock and roll. Straszne nudy, można powiedzieć.
Wiem, że media wolałyby, abyśmy gdzieś po drodze narozrabiali.

Chociaż rozstania w zespole już takie miłe nie były. Jak Pan dzisiaj na to patrzy?
Nieraz byliśmy stawiani w trudnej sytuacji. Po raz pierwszy po tragicznej śmierci Krzysztofa Klenczona.

Ale najpierw on musiał odejść z grupy. To zespół zdecydował, że Krzysztof Klenczon odejdzie, a Seweryn Krajewski zostanie.
Wie pani, dla nas to była wtedy bardzo trudna decyzja, koleżeńska i muzyczna. Ale trzeba było ją podjąć. Chociaż kiedy dziś na to patrzę, mając już pewną mądrość życiową i dojrzałość, wiem, że trzeba było szukać innych rozwiązań. Tak żeby do tego rozstania nie doszło. Bo to był niezwykle silny duet kompozytorski. Ale stało się, jak się stało.

A potem i tak Seweryn odszedł.
Szanowaliśmy jego decyzję. Z tym że to jego odejście postawiło nas w naprawdę dramatycznej sytuacji. Wydawało się, że już jest po zespole. I trzeba było dużo wysiłku, żeby to pociągnąć dalej i dotrwać do takiego jubileuszu.

Można powiedzieć, że to Pan okazał się spoiwem zespołu.
Wychodziłem naprzeciw oczekiwaniom społecznym. Ta muzyka żyje cały czas w sercach naszych słuchaczy. I zapomnienie o niej, pozwolenie na to, żeby ją inni grali, było nie do pomyślenia.

W latach 60. był ten pierwszy szczyt waszej popularności. Pan lubi tamte czasy wspominać?
Czasami twardy dysk mi się zawiesi i nie wszystko pamiętam (śmiech). Bardzo wiele dla popularności Czerwonych Gitar zrobili Beatlesi. Szaleństwo na ich punkcie doprowadziło do tego, że każdy kraj chciał mieć swoich Beatlesów. No i trafiła się taka fajna paczka chłopaków. Ubieraliśmy się podobnie jak oni. Krzysiek i Seweryn stanowili świetny duet kompozytorski, jak Lennon i McCartney. Była też smutna analogia, jak śmierć Krzysztofa i śmierć Lennona. Dużo można było znaleźć wspólnego.

Marek Gaszyński, dziennikarz radiowy, powiedział, że Pan był jak Ringo Starr. Obaj są perkusistami ze skłonnością do błazeństwa i wygłupów - mówił.

W zespole byłem postrzegany jako śmieszek. Ale jeszcze jedno łączyło mnie z Ringo Starrem. W pewnym momencie mieliśmy takie same perkusje Ludwig. Ja swoją mam jeszcze do tej pory. Prawdziwy zabytek, z 1964 roku. I bardzo kosztowny dla mnie. Wtedy ten instrument kosztował 65 tysięcy złotych. Zdaje się, że wartość tej sumy była taka sama jak dzisiaj. A za koncert dostawaliśmy 240 złotych. Proszę więc te 65 tysięcy podzielić przez 240. Musiałem zagrać około 300 koncertów, żeby ją spłacić. Troszkę pomogły mi koncerty za granicą, gdzie stawki było nieco wyższe. Więc spłaciłem szybciej. Ale za to jaką miałem satysfakcję, że grałem na takich samych bębenkach co Ringo Starr.

Na koncertach rzeczywiście panowało takie szaleństwo?
Przychodzili głównie nasi rówieśnicy, młodzi ludzie. Naoglądali się filmów o Beatlesach i przenosili to szaleństwo na polskie warunki. Pamiętam, że w Pasłęku musieliśmy tarasować drzwi, żeby nas fanki nie rozgniotły. Poza tym przychodziło tysiące listów. Jeszcze za czasów Krzyśka Klenczona ogłosiliśmy konkurs na tekst piosenki. I nadesłano nam 80 tysięcy tekstów. To były całe worki tekstów. Zatrudniliśmy sztab ludzi, żeby wybrali te najlepsze. I wybrali. Z tym że Czerwone Gitary nigdy ich nie wykorzystały. Ale Krzysiek Klenczon, już po rozstaniu z naszą grupą - tak.

Jak wyglądały wasze trasy? Byliście tak różni...
W Beatlesach też każdy był inny. Benek Dornowski to taki dusza człowiek, ja byłem śmieszkiem, Seweryn był naszym Słowackim, a Krzysiek Klenczon kowbojem. W początkowej fazie nie było scysji. Mieliśmy tak dużo sukcesów, że rosły nam skrzydła. Czasami bywało zabawnie. Siedzimy przy stoliku w olsztyńskiej restauracji. Obok Seweryna Ala Klenczonowa, czyli Bibi. Podchodzi facet i pyta: - Czy mogę panią prosić do tańca? Alicja mówi: - Dziękuję bardzo, ja nie tańczę. - Ale ja nie panią proszę, tylko tę panią - mówi facet i wskazuje na Seweryna. Seweryn miał wtedy piękne długie włosy.

Po tłustych latach nadeszły jednak chude. W latach 80. zniknęliście z polskiej sceny. Można było odnieść wrażenie, że zespołu już nie ma. A tymczasem wy jeździliście po świecie.

Przyszedł zespół Breakout, potem inne grupy. Czerwone Gitary przestały być modne. Ruszyliśmy w trasę po NRD. Tamten rynek chłonął nas jak gąbka. Nasze płyty sprzedawały się w milionowych nakładach. Żartujemy, że piosenka "Weißes Boot", znana w Polsce pod tytułem "Trzecia miłość - żagle", była tylko trochę mniej popularna u nich niż hymn niemiecki.

Potem był czas Stanów Zjednoczonych.

Mieliśmy wyjechać jeszcze w latach 60. Wtedy wyjazdy organizował Pagart - jedyna grupa eksportowo-importowa dla artystów. I tam nam powiedziano, że pojedziemy do Ameryki jako zespół Czerwone Gitary i jako zespół akompaniujący. Mieliśmy akompaniować wszystkim solistom z Polski, jacy tam tylko będą występować. Usłyszeliśmy, że jak będzie duet cyrkowy, to im też mamy podgrywać. No to stanęliśmy okoniem, mówiąc, że albo pojedziemy jako gwiazda, albo wcale. Długo trwały przetargi. I kiedy już nam termin wyznaczono, cofnięto nam wizy. Bo to był rok 1968 i Czechosłowacja. Dopiero po dwóch czy trzech latach wyjechaliśmy do USA. Tam spotkaliśmy się z Krzysztofem, który już mieszkał w Stanach. Było serdecznie, spontanicznie i do rana.

Były trzy kraje, gdzie Czerwone Gitary świetnie przyjmowano: NRD, Stany Zjednoczone i Związek Radziecki.
Kiedyś sobie te wszystkie nasze koncerty podliczyłem i wyszło mi, że w Związku Radzieckim spędziliśmy jakieś dwa i pół roku. Tam polska estrada wzbudzała zawsze sensację. Graliśmy po dwa koncerty dziennie, i to w ogromnych halach. W 14-tysięcznej Hali Sportowej Łużniki graliśmy przez 14 dni pod rząd. Chociaż pieniądze, jakie nam płacili, były mizerne. Za koncert dostawaliśmy 24 ruble. Żeby zastosować męski przelicznik, to powiem, że butelka wódki kosztowała wówczas 3 ruble. To była paranoiczna sytuacja.

Dlaczego więc jeździliście?
Bo był jeszcze przelicznik dolarowy. Za 3 ruble dostawało się jednego dolara. Ale też gorące przyjęcie tamtejszej widowni było nie do pogardzenia. Przygotowaliśmy zresztą kilka piosenek w języku rosyjskim. Żona Tadeusza Chyły, Rosjanka, przetłumaczyła nam między innymi "Takie ładne oczy" i "Nie zadzieraj nosa". I jak zaczęliśmy śpiewać po rosyjsku, nagle na widowni podniósł się rwetes. A my usłyszeliśmy: Jura, Jura, pierestań pa ruski, dawaj pa polski. I tak się skończyło nasze śpiewanie w języku rosyjskim. Bo oni znali nasze piosenki po polsku. Największym powodzeniem cieszyło się tam "Nie zadzieraj nosa", a potem "Nie spoczniemy".

A w Stanach czego najchętniej słuchano?

Podobnie jak w Polsce, wszystkiego. No, może "Biały krzyż" był wyjątkowo traktowany. Pamiętam, jak śpiewaliśmy w klubie polonijnym. Było ciasno. Widownię mieliśmy niemal na wyciągnięcie ręki. I podczas wykonywania "Białego krzyża" spojrzałem na płaczące osoby. Niektórzy nawet wychodzili, nie wytrzymując tych emocji. Widząc to, sam miałem kluchę w gardle. A w tej piosence śpiewam najwyższe partie. No i z tą kluchą nie dawałem rady. Jak to się mówi teraz, nie mogłem "ucięgnąć". Zabawne, ale nazwa Czerwone Gitary nie zawsze była dla nas nazwą szczęśliwą za granicą. Pierwszy raz do Związku Radzieckiego pojechaliśmy jako wokalno-instrumentalny zespół z Polski. Potem dowiedzieliśmy się, dlaczego. Bo tam czerwony może być sztandar, czerwona może być krew, ale nie gitary. W niektórych miastach w Ameryce też nie przechodziło im przez usta słowo czerwone. Bo jak czerwony to komunistyczny. Zmieniano nam więc nazwę na Purpurowe Gitary. Tak było bezpieczniej.

A dzisiaj grają trzy pokolenia w Czerwonych Gitarach.

Jeszcze w starych czasach Czerwonych Gitar podsunąłem pomysł, żeby spróbować promować młodych wykonawców. Ale jakoś się nie udawało. Dopiero kiedy do zespołu wrócili Jurek Kosela i Heniek Zomerski, zaczęliśmy szukać młodych, wartych tego, żeby ich wesprzeć. Teraz w zespole ja i Jurek Kosela to jedno pokolenie, Mieczysław Wądołowski gra z nami od 18 lat, potem jest dwóch gitarzystów: Darek Olszewski, który pierwszy koncert zagrał z nami 15 lat temu, i Arek Wiśniewski, zajmujący się stroną muzyczną i aranżacjami, w zespole od 12 lat. Jest jeszcze jeden muzyk, najmłodszy. W 2001 roku graliśmy w Stargardzie Szczecińskim. Przy okazji koncertu zorganizowano konkurs na interpretacje piosenek Czerwonych Gitar. Byliśmy w jury i zdecydowaliśmy, że główną nagrodę otrzyma Marcin Niewęgłowski, 12-latek grający na gitarze i śpiewający. I dzisiaj Marcin jest z nami. Fantastycznie śpiewa, gra na gitarze, świetnie wygląda i jest podobny do Seweryna. W Ameryce mówią o nim... Śpieweryn.

Młodzi was troszkę odmładzają.
Dzięki tym młodym ludziom w zespole i dzięki ich twórczości Czerwone Gitary nadal zdobywają Złote Płyty, a piosenki są na listach przebojów. Niedawno znowu byliśmy w Stanach i w Chicago jedna z naszych piosenek, pt. "Czerwona Gitara", była na pierwszym miejscu jednej z tamtejszych radiostacji. Ci młodzi muzycy naprawdę ciężką pracą doprowadzili do tego, że my, weterani, możemy dzisiaj odbierać nagrody i cieszyć się z jubileuszu. Bez nich nic byśmy nie zrobili. Bez nich nie powstałaby nasza nowa płyta "Czerwone Gitary jeszcze raz", która pojawi się 14 marca. Czekaliśmy długo z jej wydaniem. Chcieliśmy mieć taki stuprocentowy powód do przekazania jej słuchaczom. Kompozytorami piosenek są wszyscy muzycy z naszego zespołu. Do tego na płycie znajdą się dwa rodzyneczki. Jeden to piosenka Jurasa Koseli, którą skomponował na początku istnienia Czerwonych Gitar, a teraz dopiero ją zaaranżował. I drugi rodzynek to piosenka Krzyśka Klenczona, którą w archiwach wynalazł Arek Wiśniewski. Radosne jest to, że bilety na koncert jubileuszowy w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej świetnie się rozeszły. Bez specjalnej reklamy, nie wiadomo kiedy, nie wiadomo jak. Chociaż właściwie wiadomo, bo dzięki naszym młodym fanom, którzy zaczęli kolportować informacje w internecie. A nam rośnie dusza i serce rwie się do grania.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki