MKTG SR - pasek na kartach artykułów

44 opowiadania nie tylko o śmierci: Łowca anielic

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
123rf
Samochód leżał na poboczu drogi, odwrócony dachem w dół, zmięty jak puszka coca-coli. Spod umazanej błotem maski wyciekały jakieś smary. Silnik musiał zgasnąć dosłownie przed chwilą, bo na wykrzywionych osiach obracały się jeszcze koła. Kora rosnących wzdłuż drogi lip była obtarta, a gdzieniegdzie widać było na niej ślady czarnego lakieru. Asfalt zasypany był szkłem, całym mnóstwem rozbitego na miliony kawałeczków szkła. Na kierownicy leżał czterdziestoparoletni mężczyzna. Z jego ust, nosa i uszu wyciekały wąskie strużki krwi.

Marcus do samego końca nie miał ochoty na tę podróż. Odkąd opuścił Frankfurt i zamieszkał w ogromnej czarnej chałupie na skraju Schwarzwaldu, męczył go nawet kilkugodzinny pobyt w mieście. A teraz zapowiadało się na kilkudniową mękę, kto wie może nawet na kilkumiesięczną katorgę. W końcu, jeśli to, co mówiła Marie-Jeanne, było prawdą, czekał go powrót, zupełnie niespodziewany, sensacyjny come back z dna prosto w światła rampy.

Jeszcze parę lat temu uznawany był przez krytykę za jednego z lepszych scenarzystów w Niemczech. Spod jego pióra wyszły nie tylko scenariusze paru kasowych filmów, lecz także trzy scenopisy popularnych seriali telewizyjnych, był też autorem kilku nieźle sprzedających się kryminałów. W ostatnich latach szło mu jednak coraz gorzej. Dużo podróżował po świecie i coraz więcej pił. W artystycznych knajpach Stuttgartu, Monachium, Berlina czy Frankfurtu nikt już nie rozpoznawał jego obrzmiałej twarzy. A kiedy zanurzał się w fetorze londyńskich pubów, gdzieś na Lambeth, Brixton albo Notting Hill, w tym półmroku przesyconym piwem i potem imigrantów z całego świata, wtedy wydawało mu się, że wreszcie zdołał uciec od samego siebie, że stał się jednym z tych ludzi znikąd… Stawiał im kolejkę i próbował rozmawiać. Ale oni dopuszczali go jedynie do progu swojej zgryzoty, a kiedy Marcus próbował przekroczyć tę magiczną linię, za którą kończą się legendy i zaczyna rzeczywistość, odpędzali go jak trędowatego, tak jak odrzuca się wszystko, co inne, co obce.

I tak samo kobiety - kiedy w przypływie pijackiej szczerości próbował im o sobie opowiadać, odwracały się ze strachem, albo z pobłażaniem się do niego uśmiechały. Marcus czuł, że biorą go za przedwcześnie podstarzałego „łowcę anielic”, za jeszcze jednego z tych żałosnych seksoholików, o których napisał potem scenariusz.

Po jednym z takich wojaży Marcus zastał pusty dom. Marie-Jeanne zostawiła mu tylko list, w którym pisała, że do niego wróci, jeśli przestanie się szmacić i zacznie robić coś konkretnego. Obiecała, że jeśli napisze coś naprawdę dobrego, załatwi mu dobrego agenta, ekranizację scenariusza, prasę, reklamę, wszystko co potrzeba, żeby mógł ponownie stać się człowiekiem.

Scenariusz „Łowcy zabłąkanych anielic” był jego pierwszym tekstem od dziesięciu lat. Od czasu filmu „O zmierzchu wszystkie jesteście blondynkami”, który przyniósł mu kilka prestiżowych nagród, nie napisał właściwie niczego, jeśli nie liczyć dwóch etiud kryminalnych, z których druga była jeszcze gorsza od pierwszej. Teraz Marcus bał się klapy artystycznej - obawiał się nieprzychylnych krytyków, którzy już po „Blondynkach…” zarzucali mu płyciznę intelektualną, operowanie brutalnością, kiczem i banalnymi schematami. Bał się także końca kariery, co z pewnością nastąpiłoby w przypadku, gdyby „Łowca zabłąkanych anielic” okazał się kasowym niewypałem… Ale najbardziej bał się przemijania, ostatecznego kresu młodości; nie samej śmierci, bo w nią chyba jeszcze nie do końca wierzył, lecz jej zwiastunów: wiotczejących mięśni, trzydniowego kaca, paraliżującej wolę działania depresji… Dlatego w podróż do Berlina zabrał butelkę anyżówki.

Zaraz po wjeździe na autostradę przyspieszył do 230 kilometrów na godzinę. Prowadząc auto jedną ręką, drugą przystawiał do ust butelkę. Kiedy wódka się skończyła, zjechał na wąską drogę krajową w poszukiwaniu zajazdu. Nie spieszył się, mimo że od Berlina dzieliło go jeszcze sto kilkadziesiąt kilometrów. W chwili, kiedy słońce znikało za linią horyzontu, w radiu rozpoczęła się transmisja z uroczystości wręczania festiwalowych nagród. Marcus wiedział, że jego scenariusz zostanie nagrodzony.

W udzielonym kilka dni wcześniej wywiadzie dla tygodnika „Süddeutscher Kurier” Marcus przyznał, że scenariusz „Łowcy zabłąkanych anielic” jest poniekąd jego autobiografią.

„Jestem winien ten film sobie i czytelnikom, którzy do mnie przez te wszystkie lata pisali i podtrzymywali na duchu. Przede wszystkim jednak jestem dłużnikiem Marie-Jeanne, bez której niczego bym już nie napisał. Myślę, że teraz będę mógł zacząć życie od początku. Łowca… stał się dla mnie prawdziwym katharsis”.

„A finał, w którym bohater nieomal ginie w wypadku spowodowanym przez bandytów… Czy nie był to przypadkiem podświadomy sygnał alarmowy? Myślał pan kiedyś o odebraniu sobie życia?”.

„Skądże znowu… Kilka miesięcy temu oglądałem, chyba na ZDF, reportaż o wschodnioniemieckich autostradowych gangach. Zaintrygowała mnie nie tyle prostota działania tych bandytów, ile naiwność kierowców, którzy dają im się nabierać. Plan napadu jest przecież wręcz idiotyczny: przestępcy kładą na drodze kukłę i kiedy facet zatrzymuje się, żeby zobaczyć, co się stało, masakrują go i zabierają samochód… Mój filmowy bohater też się nabiera, ale w ostatniej chwili udaje mu się uciec śmierci, i to jest właśnie początek nowego życia”.

* * *

Marie-Jeanne wyszła z amfiteatru do ogrodu. Powietrze było nagrzane i duszne, mimo że słońce zaszło już z dobrą godzinę temu. W sali kinowej dobiegała właśnie końca projekcja nagrodzonego filmu - jego bohater miał za chwilę wpaść w poślizg i uderzyć w przydrożne drzewo.

Kobieta jeszcze raz spróbowała zatelefonować do Marcusa, ale nadal nie mogła się z nim połączyć. Zapaliła papierosa, a potem podeszła do baru i poprosiła o whisky. Barman uśmiechnął się do niej, ale ona nie zwróciła na niego uwagi. Cofnęła się w głąb ogrodu, pomiędzy nisko przycięte krzewy róż i białe żeliwne stoliki, na których płonęły pływające po wodzie świece.

Była zdenerwowana. Wiedziała, że Marcus nigdy nie przestanie pić - to było wpisane w jego sukces i w jego klęskę tak samo naturalnie, jak ta cała huśtawka nastrojów, dzięki której mógł tworzyć te swoje niepowtarzalne scenariusze. Nie spodziewała się jednak, że urżnie się w takim dniu… Odstawiła szklankę i niemal machinalnie obserwowała niewielką z tej odległości postać w białym fraku. Mężczyzna biegał po parku w ogromnym pośpiechu, tak jakby coś zgubił i teraz, jeszcze przed zapadnięciem całkowitych ciemności, próbował to coś odnaleźć. Dopiero po chwili Marie-Jeanne domyśliła się, że film się skończył, i że ten mężczyzna to barman, któremu polecono, żeby jak najszybciej sprowadził ją na salę, bo zaraz rozpocznie się wręczanie statuetek.

Marie-Jeanne rzuciła w trawę niedopałek.

W kilka minut później stała już na scenie. Rozpromieniona odbierała kwiaty. Grała wzruszoną i zaskoczoną werdyktem jury. A potem, może z odrobinę zbyt wystudiowanym roztargnieniem, wygłosiła podziękowania pod adresem jurorów, widzów, reżysera, producenta i oczywiście jej ukochanego Marcusa, który lada moment powinien się zjawić w Berlinie.

* * *

W kabinie grało radio. Konferansjer wywołał na estradę Marie-Jeanne. W tym samym momencie Marcus zobaczył podłużny cień, leżący na środku drogi. Chciał się zatrzymać, ale w ostatniej chwili pomyślał, że być może jest to taka sama kukła, jak ta w jego scenariuszu. Odbił kierownicę w lewo, lecz łuk, po którym próbował ominąć przeszkodę, okazał się zbyt ostry i samochód stracił przyczepność. Marcus przycisnął hamulec i tym razem za gwałtownie skręcił w prawo, zamiast zwolnić biegami i stopniowo wyprowadzić auto z poślizgu. Nim uderzył w drzewo, usłyszał jeszcze, że tegoroczna główna nagroda za scenariusz przypadła właśnie jemu, i że widzowie wzywają go na scenę burzą oklasków… A potem był już tylko pisk opon i zgrzyt blach przewracającego się na dach samochodu. I jego własny krzyk, który zagłuszył wszystko.

* * *

Marie-Jeanne nie przyjechała na pogrzeb. Przez kilka tygodni była w szoku i lekarz odradził jej podróż do Schwarzwaldu… Na mały leśny cmentarz, gdzie Marcus został pochowany, przyjechała dopiero pół roku później. Oglądając zdjęcia wraku, które po powrocie do Frankfurtu pokazał jej ojciec Marcusa pomyślała, że tak właśnie miało wyglądać zakończenie „Łowcy zabłąkanych anielic”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Katastrofa śmigłowca z prezydentem Iranu. Co dalej z tym krajem?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki