Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

1981 rok: najdłuższy strajk okupacyjny uczelni w Polsce

Rajmund Wełnic
Rajmund Wełnic
Mówiąc o protestach pierwszej Solidarności w Szczecinie, wspomina się głównie o strajkach Stoczni Szczecińskiej, gdzie rzeczywiście tliło się największe zarzewie buntu przeciw władzom komunistycznym.
Mówiąc o protestach pierwszej Solidarności w Szczecinie, wspomina się głównie o strajkach Stoczni Szczecińskiej, gdzie rzeczywiście tliło się największe zarzewie buntu przeciw władzom komunistycznym. Marek Biczyk, Mieczysław Awiżeń/Archiwum IPN o. Szczecin
Nieco zapomniany, ale ważny epizod, jakim był blisko miesięczny strajk okupacyjny Akademii Rolniczej w Szczecinie w roku 1981, wspomina Franciszek Tarasewicz, dziś mieszkaniec podszczecineckich Grochowisk.

Mówiąc o protestach pierwszej Solidarności w Szczecinie, wspomina się głównie o strajkach Stoczni Szczecińskiej, gdzie rzeczywiście tliło się największe zarzewie buntu przeciw władzom komunistycznym. Jednak powszechny sprzeciw wobec bankrutującego systemu nie omijał żadnej sfery społecznej. Także środowisk akademickich, niezwykle wówczas zrewoltowanych i radykalnych. To powstałe wtedy Niezależne Stowarzyszenie Studentów stało się kuźnią kadr opozycji, która w następnej dekadzie zmieniała Polskę.

Zaczęło się w Radomiu

Ale pod koniec roku 1981 niewielu jeszcze myślało o pełnej wolności, raczej - o wykrojeniu jak największej niezależności w systemie, bloku wschodnim i kraju, w którym stacjonowała armia sowiecka. W takiej atmosferze jesienią 1981 roku w całej Polsce wybuchły strajki studenckie solidaryzujące się z protestem w Wyższej Szkole Inżynierskiej w Radomiu. Rektorem mianowano tam bowiem - z naruszeniem nawet ówczesnych zasad - Michała Hebdę, przeciwko czemu zaprotestowali nie tylko studenci, ale i kadra naukowa. Protest przerodził się w strajk okupacyjny. Do postulatów personalnych dołączono wówczas pomysły większej niezależności uczelni, dania im autonomii, zwłaszcza że w Sejmie PRL trwały prace nad nową ustawą o szkolnictwie wyższym. Do strajków - w różnej formie - dołączały się kolejne uczelnie.

Dołączył się Szczecin

Jeden z najdłużej trwających strajków okupacyjnych prowadziła szczecińska Akademia Rolnicza. Jak do niego doszło, wspomina Franciszek Tarasewicz, wówczas wiceszef komitetu strajkowego na AR, dziś mieszkaniec niewielkich Grochowisk koło Szczecinka.

- Jeszcze ucząc się w technikum rolniczym w podszczecineckich Świątkach, wstąpiłem do Związku Młodzieży Wiejskiej, do której komuniści z czasem dodali przymiotnik „socjalistyczny”, a sama organizacja stała się młodzieżówką Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego - mówi pan Franciszek. - To wiele osób zniechęciło do działalności w Związku, ale podczas karnawału pierwszej Solidarności przywrócono starą nazwę i zaczęliśmy odzyskiwać zaufanie.

Nasz rozmówca został przewodniczącym koła ZMW na uczelni i nawiązał bliską współpracę z zalegalizowanym Niezależnym Związkiem Studentów, które wówczas było u szczytu potęgi.

- Na wieść o wydarzeniach w Radomiu rozpoznaliśmy możliwość ich wsparcia i w końcu powołaliśmy komitet strajkowy, na czele którego stanął szef NZS na AR Robert Górski, a ja zostałem jego zastępcą. W skład komitetu wchodzili jeszcze Henryk Sobolewski i Cezary Płachecki - mówi Franciszek Tarasewicz, wówczas student piątego roku. - Na 16 listopada zwołaliśmy wiec w gmachu Akademii przy ulicy Słowackiego. W auli stawiło się 500-600 studentów i wspólnie podjęliśmy decyzję o rozpoczęciu od następnego dnia strajku okupacyjnego.

Oprócz odwołania rektora radomskiej WSI, protestujący domagali się zapisów dających uczelniom większą swobodę.

W różnych formach do protestu dołączyły się pozostałe szczecińskie uczelnie - Wyższa Szkoła Pedagogiczna, Wyższa Szkoła Morska, Politechnika Szczecińska i Akademia Medyczna. Powstał międzyuczelniany komitet strajkowy.

Najdłuższa okupacja uczelni

Akademia Rolnicza strajkowała najdłużej, bo do wprowadzenia stanu wojennego 13 grudnia. Strajk, choć w dużej mierze spontaniczny, był dobrze przygotowany.

- Przystąpiło do niego około tysiąca studentów na jakieś 2,4 tysiąca słuchaczy, z czasem także kilkudziesięciu pracowników naukowych - wspomina nasz rozmówca.

Część strajkujących się wykruszyła, ale przybywali nowi. W budynku przy Słowackiego było więc nader tłoczno. Zorganizowanie im życia było sporym wyzwaniem.

- Każdy przyniósł materace, śpiwory i koce - pamięta pan Franciszek. - Ludzie spali na korytarzach i w holu, część w salach wykładowych, gdzie nie było pomocy dydaktycznych.

Pobudka miała miejsce o 7 rano, toaleta i godzinę później wydawano śniadanie. Strajkujący byli w tej dobrej sytuacji, że w budynku znajdowała się kuchnia i stołówka, w której przygotowywano obiady. Nie zaprzestała ona działalności na czas strajku, ba, studenci delegowali nawet ekipy, które wspomagały panie kucharki w przygotowywaniu posiłków, bo kuchnia oprócz obiadów zaczęła także wydawać śniadania i kolacje dla kilkuset osób.

- Nawiązaliśmy współpracę z rolniczą Solidarnością, która dostarczała nam mięso, warzywa czy ziemniaki - dodaje nasz rozmówca.

Wieczorem w auli obywało się spotkanie ogólne, na którym przekazywano informacje o sytuacji kraju i na innych uczelniach. Szczęśliwie strajkujący mieli dostęp do telefonu i faksu, zdążyły się także odbyć dwa krajowe spotkania protestujących w Poznaniu i Warszawie. Kolejne wyznaczono na 13 grudnia we Wrocławiu...

Wolontariat, prohibicja i kultura

Studenci nie spędzali bynajmniej całych dni, leżąc na materacach. Część z nich szła pracować w domach seniorów, stoczni, na cmentarzu itp. Zwykle nieodpłatnie lub za środki na zakup papieru do powielacza.

Słuchacze pierwszego roku mieli nawet część zajęć prowadzonych przez wspierających strajk wykładowców, aby nie tracili ważnych pierwszych tygodni nauki.

- Chcieliśmy pokazać, że nie obijamy się i nie pijemy wódki, jak nas przedstawiano w oficjalnych gazetach - pan Franciszek dodaje, że komitet strajkowy wprowadził prohibicję i surowo tępiono próby picia alkoholu.

Czas umilały koncerty (zagrała m.in. grupa Lombard z Małgorzatą Ostrowską), zespoły studenckie czy kabaretów. Odbywały się zebrania z działaczami opozycyjnymi, na AR był m.in. Marian Jurczyk, legendarny przywódca strajku w stoczni, późniejszy prezydent Szczecina.

Przez blisko miesiąc strajku nikt z oficjalnych władz do studentów się jednak nie pofatygował. Od godziny 22 obowiązywała cisza nocna.

Bezpieczeństwo

Franciszek Tarasewicz stanął na czele sekcji porządkowej. Jej zadaniem było pilnowanie bezpieczeństwa i reagowanie na próby prowokacji przez władze. Do tych nie doszło, ale wszyscy mieli w pamięci zbrojną pacyfikację szkoły pożarniczej w Warszawie w tym samym czasie.

Na szczecińskiej AR wydawano przepustki, kontrolowano, kto wchodzi i kto wychodzi z uczelni, na podstawie legitymacji studenckich.

Strajk był okupacyjny, a więc z zasady protestujący nie opuszczali gmachu przy Słowackiego. Ale oczywiście każdy miał wolną wolę i zawsze mógł z akcji się wycofać. Można także było wyjść, umyć się i przebrać w pobliskim akademiku.

Protestujący nie mogli liczyć na przedstawienie ich żądań w ówczesnych mediach. Partyjne gazety i telewizja opisywały ich jako wichrzycieli. Pretekstem stał się chociażby plakat wydany z okazji rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości 11 listopada z przedwojennymi granicami II Rzeczpospolitej. Dziennikarze opisywali to jako przejaw rewizjonizmu i kwestionowania zachodnich granic Polski.

- Dlatego uruchomiliśmy wydawanie własnego biuletynu informacyjnego, który kolportowaliśmy wśród mieszkańców Szczecina - pan Franciszek dodaje, że niemal co noc w miasto ruszała grupa studentów plakatująca m.in. tramwaje wyjeżdżające z zajezdni. Czasami zgarniała ich milicja, ale po interwencji władz AR wypuszczano ich na drugi dzień. Większość kadry popierała zresztą protest, Senat Akademii dał temu wyraźny wyraz.

Stan wojenny

Zbliżał się 13 grudnia. Akademia była jedną z ostatnich strajkujących uczelni w Szczecinie. Jak już wspomnieliśmy, na ten dzień wyznaczono spotkanie protestujących we Wrocławiu.

- Nasza delegacja poszła późnym wieczorem 12 grudnia na dworzec kolejowy, ale wróciła przed północą, mówiąc, że wszystkie pociągi są odwołane - wspomina Franciszek Tarasewicz. - Próbowaliśmy się dodzwonić około godziny 1 do Wrocławia, ale telefony zamilkły.

Wszyscy czuli, że coś wisi w powietrzu. - Gdzieś o godzinie 3 przybiegł do nas Stanisław Wądołowski, wiceszef Solidarności w Stoczni, który uciekł z domu przez okno, gdy przyszli go aresztować - dodaje nasz rozmówca, który zapamiętał, że tej nocy, po w miarę ciepłym grudniu, w Szczecinie spadł śnieg. Opatulone nim miasto jeszcze spało, gdy czołgi i wozy pancerne wyjechały na ulice, rozpoczynając stan wojenny. O dziwo, przed zrewoltowaną AR nikt się długo nie pojawiał.

- Około 6 rano przyszedł ówczesny rektor AR profesor Kubasiewicz i poprosił nas, zebranych w auli, abyśmy przerwali strajk w trosce o własne bezpieczeństwo - pan Franciszek mówi, że wiadomość o wprowadzeniu stanu wojennego wszystkich mocno przygnębiła. Żadnych oficjalnych informacji jeszcze nie było, radio nadawało muzykę poważną.

- Poruszenie było wielkie, część ludzi płakała i odśpiewaliśmy Mazurka Dąbrowskiego, podnosząc ręce z gestem V - jeszcze naszemu rozmówcy łamie się głos.

Zdecydowano przerwać strajk, studenci powoli ewakuowali się do domów i akademika. Komitet strajkowy zaniósł wszystkie dokumenty, listę strajkujących i wydawnictwa, do kotłowni, i spalił, aby nie wpadły w ręce Służby Bezpieczeństwa.

- Około godziny 10 gmach opustoszał, wtedy dopiero podjechały dwa stary z zomowcami, ale nikogo już nie zastały - pan Franciszek wraz z trójką kolegów przez kilka dni ukrywał się w domu znajomego na Gumieńcach. Dopiero wtedy odważył się wrócić do akademika.

- Portierka ostrzegła mnie, że w moim pokoju byli już esbecy, więc o zabranie rzeczy poprosiłem koleżankę z roku i tak wróciłem do rodzinnego domu. Przywiozłem nieco ówczesnej „bibuły”, którą głęboko ukryłem i do dziś przechowuję jak relikwię - wspomina.

Władze były zajęte internowaniami, ale i na organizatorów strajku przyszedł czas represji. Przewodniczącego Roberta Górskiego wyrzucono ze studiów.

- Mnie wezwano na rozmowę do prorektora, jakiegoś partyjnego działacza, który zagroził mi, że jeżeli w zaangażuję się w nielegalną działalność, to tej uczelni już nie skończę - mówi pan Franciszek.

42 lata minęły

Kilka miesięcy później obronił pracę magisterską. Później jego drogi z rolnictwem mocno się rozeszły - kilka lat pracował w bankowości, be zatrudnić się ostatecznie w Służbie Więziennej, z której kilkanaście lat temu odszedł na emeryturę jako dyrektor zakładu karnego w Czarnem.

Ale pamięć o wydarzeniach sprzed ponad 40 lat się nie zatarła. Obrazy zostały w głowie i na czarno-białych zdjęciach ze strajku oraz ocalałych publikacjach drugiego obiegu. Pan Franciszek chce z tej historii ocalić jak najwięcej. Byłych uczestników strajku prosi o kontakt: przez Facebook albo mailowy: [email protected].

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: 1981 rok: najdłuższy strajk okupacyjny uczelni w Polsce - Plus Głos Szczeciński

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki